Wychodzenie z historii
muszę sobie krew
skserować – mówi matka. te cienie
w przedpokoju wczesne wieczory
przedpołudnia w domu spokojnego gnicia.
na dzień przyszły nastawcie kalendarz.
idzie by tamtych zginęło więcej
by każdą wielką płytę obrócić
na tamtą stronę. powiem o raju
gdzie poezja wychodzi na ulicę:
poniósłbym wam śmierć
jak zimną kawę i ciepłe piwo.
wychodząc zamykam. teraz
patrzcie na mnie jakby ktoś mi umarł.
powiedz o poezji jak o słońcu.
jeszcze budzi nas lura
jeszcze kołysze nami szczyna.
tak tłumaczę się z języka skaleczeń